sobota, 22 grudnia 2012

ROZDZIAŁ 11. ANIOŁ EMANUEL

       - Camille, ja idę dziś do szkoły. Nie mogę od tak sobie jechać na zakupy do miasta... - Zaczęłam. Nie uśmiechało mi się jechać z nią na zakupy. To brzmiało podejrzanie, choć nie wiem, co cioteczka mogłaby mi takiego złego uczynić na zakupach. Może potrzebowała tragarza? Przydałoby mi się zmienić styl, a przy niej nie miałabym z tym problemu... Jednakże zakupy z drogą Camille? Jakoś tak... Nie pasowało mi to. Zazwyczaj mnie unikała i czemu nagle po raz pierwszy w życiu, postanawia poświęcić mi swoje cenne minuty życia? Nie. Postanowiłam, że dziś sobie je odpuszczę, zakupy w sensie.


       - Ależ Neluś, jak chcesz, to ja wszystko załatwię z wychowawczynią. Jedź. Przyda ci się chwila odpoczynku od nauki. - Wtrącił ojciec, kiwając dla potwierdzenia swoich słów głową.
        Że co? Wyganiał mnie na zakupy i chciał usprawiedliwić w szkole? Gdzie ten tradycyjny stosunek rodzica do szkoły? No gdzie? Gdzie słowa "Tak tak, córeczko. Najważniejsza jest nauka. Ucz się, ucz..."?
       - Widzisz, jest świetnie. Obejdziemy wszystkie galerie i zjemy obiad na mieście... - Zaproponowała, zdecydowanie za bardzo zadowolona z obrotu spraw, Camille. Nie byłam nadal co do tego przekonana, choć dzień wolny od szkoły mnie kusił. I to bardzo...
       - Nie. - Odpowiedziałam krótko i szybko, aby przypadkiem nie zmienić zdania. Trochę za szybko. Postanowiłam dodać usprawiedliwienie. - Po prostu dziś mam sprawdzian z matematyki, którego nie chcę opuścić. Innym razem, okej? - Spytałam ciotki, przywdziewając minę "tak mi przykro". Tak bardzo było mi przykro... Tak bardzo.



       Okropnie padało, gdy wysiadłam z samochodu taty. Nie zabrałam kurtki z kapturkiem, więc szybko podbiegłam pod szkolny daszek nad drzwiami. Tam westchnęłam. Przypomniało mi się, że właśnie mogłam chodzić po suchutkiej galerii, tymczasem próbowałam jakoś uwolnić chociaż jedną rękę ze sterty trzymanych książek z biblioteki. Musiałam sobie jakoś otworzyć te cholerne drzwi. Musiałam te książki jakoś wpakować do torby...
       Nigdy nie zwracałam uwagi na otaczających mnie ludzi i nawet nie spojrzałam, kto za mną właśnie przybył pod budynek. Ten ktoś otworzył mi właśnie drzwi i lekkim ukłonem zaprosił do wejścia. Zaskoczona spojrzałam na tą osobę. Dziwnym to było, że ktoś ze szkoły zechciał być dla mnie... miłym. Nie należałam do lubianych osób, a raczej do tych bardzo niepotrzebnych i dręczonych żarcikami. Jednakże to nie była żadna ze znanych mi twarzy. Chłopak miał boską twarz i świetnie pasujące do kształtu jego szczęki blond loki do żuchwy.
       - Proszę... - Odezwał się uroczy nieznajomy, dość męskim głosem. Wrzała od niego pewność siebie. Uśmiechnęłam się do niego w podzięce, bo nie mogłam wydusić przez zaskoczenie żadnego "dziękuję". Uratował mi życie. Mogłam zabrać ze sobą torbę do tych książek, a ja, jak jakiś nieinteligentny osobnik, taszczyłam je w rękach.
       Nieznajomy odwzajemnił mój uśmieszek, jednakże jego uśmiech był zniewalający i w dodatku ze słodkimi dołeczkami. Przeszłam przez drzwi, aby nie przetrzymywać dłużej chłopaka oraz aby powstrzymać swą bujną wyobraźnię przed jakimikolwiek marzeniami związanymi z tą osobą i poszłam do swojej szafki, rozmyślając o tym, co też taki przystojny koleś, szuka w tym zapomnianym przez świat liceum.
       Wiekiem odpowiadał najstarszej klasie, a może i nawet już studentowi. Chyba nie przyszedł tu uczyć... Jeśli jednak przepisał się do tego liceum, to z pewnością namiesza w głowie ponad połowie dziewczyn w tej szkole, a szczególnie Paulinie. Ona na pewno będzie chciała go mieć na własność. Może być śmiesznie i to bardzo... Paulina jest największą jędzą w szkole, której najbardziej ciążę na drodze do szczęścia. I jeśli prawdą były słowa ojca i Camille o tym, że naprawdę wypiękniałam przez ostatnie miesiące, to zapewne Paulina miała mnie jeszcze bardziej za wroga. Słodko - pomyślałam. Mogłam pobawić się w wojenki szkolne, ale uwodzenie przypuszczalnego nowego nie było w moim stylu. Co to, to nie. Muszę wymyślić coś ambitnego...
       O czym ja w ogóle zaczynam myśleć? Nie należę do wrednych osób i nie zamierzam taką być. Powinnam czytać mniej tych książek dla nastolatek i w końcu się ogarnąć. Czy ja chciałam właśnie konkurować z Pauliną? Nie, z pewnością nigdy nie będę się chciała do niej upodabniać, a szczególnie z tym.
       Spojrzałam na pierwszą w środkowym rzędzie ławkę w klasie, w której właśnie siedziała sama, zostawiwszy świtę swą na drugim końcu klasy. Rany, ja mogę zostać medium i podbijać świat, zamiast tłuc te wszystkie regułki i pojęcia z książek. Czyli teraz mogłam być pewna, że nowo poznany nieznajomy sprzed szkoły jest nowym uczniem i to w naszej klasie. Chyba że znów startuje do któregoś z naszych klasowych chłopaków, chociaż to mało prawdopodobne. To były głównie matematyczne kujony, które potrafiły gadać jedynie o geometrii i innych bzdurach, bzdurach, które w sumie jako jedyne lubiłam w tej szkole. Jednakże teraz rozpocząć się miał polski, a nie matematyka.
       Reasumując, nie obchodziły mnie paulińskie plany na tyle, by je roztrząsać. Po prostu przeszłam obok niej i usiadłam w pierwszej ławce przy oknie, tam, gdzie było moje miejsce, samotne miejsce i gdzie ławka stykała się z biurkiem nauczycielki języka polskiego, która właśnie coś pomruczała o rozpoczęciu lekcji i moim kilkunastosekundowym spóźnieniu i wyszła z klasy wydrukować jakieś wiersze, bo oczywiście była na tyle nieogarnięta, że nie mogła tego zrobić przed lekcją.
       Oczywiście w klasie, po jej wyjściu, szepty podniosły się do krzyków, a po pomieszczeniu zaczęły latać niezidentyfikowane obiekty. Pochyliłam się nad zeszytem z polskiego i zaczęłam ołówkiem bazgrać jakieś kalekie anioły na marginesach. Anioły, które zwałam upiorami polskiego. Jakiś chłopak włączył muzykę w swoim fonie i połowa klasy zaczęła jeszcze bardziej wariować i chichotać z kolesia, który to zaczął w dość dziwny sposób tańczyć.
       Po chwili, jak za jakimś machnięciem czarodziejskiej różdżki, wszyscy zamilkli. Rozejrzałam się wokół lekko zdezorientowana. Niemożliwym to było, żeby polonistka zdążyła już wrócić. Magiczną różdżką okazały się drzwi, przez które nie wchodziła nauczycielka, a ten nowy chłopak. Uśmiechnęłam się nieśmiało do niego, czego zapewne nie zauważył, bo patrzył na Paulinę. Ominął jej tymczasową ławkę i podszedł do mojej.
       - Można? - Spytał przekrzykując dzicz, która znów zaczęła szarżować po klasie. Jedynie na parę sekund zainteresowało ich jego przybycie. Z pewnością nowy był też wczoraj, gdy ja byłam nieobecna... Zdziwiło mnie, że nowy olał miejsce obok Pauliny, a zechciał przysiąść się do mnie, do ławki pod bacznym wzrokiem nauczyciela.
       - No pewnie - odkrzyknęłam mu i zachichotałam. Jakiś koleś przewrócił się, wpadając pod ławkę Pauliny i zaczął głaskać ją prowokacyjnie po jej odkrytym kolanie, którego nie zakryła jej krótka mini, którą wcisnęła na swój tyłek w ten deszczowy dzień!W dodatku białą na deszcz! Żenada...
       - Idź stąd, idioto! - Syknęła i spaliła buraka. Niezwykłe. Taka scena na nudnym języku polskim. Pokręciłam głową, normalnie łzawiąc ze śmiechu i wróciłam do bazgrania swoich upiorów. Nauczycielka nadal nie wróciła.
       - Rysujesz? - Odezwał się nowy, zaglądając między moimi rękoma na kartkę w zeszycie. - Hm... Anioły. Mam coś, co Ci się może spodobać.
       Sięgnął do swojej torby i wyciągnął zeszyt. Z tyłu okładka była cała biała i wyglądała na zwykłą, ale gdy odwrócił zeszyt przodem, moim oczom ukazał się anioł ze szczegółowo naszkicowanymi skrzydłami. Każde piórko narysowane było wraz ze swoją stosiną.
       - To tylko szkic. Proszę, to dla ciebie. Czasem projektuję sobie okładki do zeszytów. Nic wielkiego.
       - Niezwykłe. Masz talent i nie udawaj takiego skromnisia. To jest piękne, dlatego nie mogę tego przyjąć...  Moje bazgroły, to tylko "upiory języka polskiego", jak to mam je w zwyczaju nazywać.
       Oddałam mu zeszyt. On jednak z powrotem wcisnął mi go w dłonie i spojrzał na mnie tak, że nie miałam wyboru. Przyjęłam prezent.
       - I jak ja się teraz ci odpłacę za tak świetny prezent? Nie mam nic, co mogłoby ci się przydać... - Odparłam, patrząc jak zaczarowana na okładkę prezentu.
       - W sumie możesz mi pożyczyć długopis. Zapomniałem wziąć z samochodu.
       Uśmiechnęłam się, słysząc tę dobrą wiadomość. Prędko wyciągnęłam jeden z wielu podobnych długopisów z piórnika i podałam mu.
       - Firmowy długopis firmy, w której pracuje mój tata. Gdybyś potrzebował usług budowlanych masz numer, adres i stronę internetową - zażartowałam. - Pożyczam ci go na zawsze i na wieczność. Nie pożyczaj go polonistce. Nie odda.
       - Właśnie, a gdzie ona jest? Myślałem, że się spóźniłem. Minęła prawie połowa lekcji...
       - Ona? - Wskazałam na fotel nauczycielki, na którym było jej brak. -  Poszła coś kserować, więc szybko jej nie zobaczymy. Chyba. Zazwyczaj jej wszystko mozolnie idzie. Tak, poza tym, Aniela jestem. -  Przedstawiłam się jak wypadała grzeczność i głupio mi było tak z nim rozmawiać, nie przedstawiwszy się.  Niezwykłe. Jak on pięknie rysował. Te czarne linie na tle białej okładki. Przyciągały oko do tego, wyglądającego na pierwszy rzut oka, zwykłego szkicu.
        - Ta, którą opiekują się aniołowie... - Wyszeptał. -  Emanuel, choć większość mi mówi Demoniczny Emek, zaraz podkreślając, że wyglądam jak anioł, przez co jestem paradoksem.
        Zaśmiałam się z tego żartu, a on sam uśmiechnął się tak, jakby wcale nie było to żartem. Uroczy miał uśmiech. Nagle drzwi się otworzyły i do klasy weszła nauczycielka, przez co musiałam przerwać rozmowę, bo zaczęła wykrzykiwać, że idzie do dyrektora poskarżyć się na naszą klasę.

2 komentarze:

  1. Chciałam Cię poinformować, że na Demonicznej Ocenialni ukazała się ocena Twojego bloga, niestety, bez jedenastego rozdziału.

    Młodsza Diablica,
    Pollala

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy