sobota, 2 lutego 2013

ROZDZIAŁ 15. JESTEM BOGINIĄ

       Następnego ranka wstałam o wiele żywsza i dużym osiągnięciem była pora wstania. Tak, po tych kilku dniach "nieobecności", Aniela Godlewska, jedna z... najznakomitszych bogiń tego świata, zaszczyciła poranek swą obecnością i ujrzała za oknem... deszcz. Lało okropnie, mimo to ani na chwilę nie odeszły mi chęci na bal, choć nie lubiłam przebywania w takich miejscach, gdzie było mnóstwo ludzi. Ja normalnie nie mogłam się doczekać tego balu... Czy ta zmiana miała związek z moją... boską stroną? Nie wiem, ale nawet mi się to podobało. Ostatnie dni uszkodziły mi mózg. To pewne i wyleczyły mnie z aspołeczności... Choć brzmi to dziwnie, bo z nikim od tamtego feralnego dnia nie rozmawiałam, oprócz Camille i taty.

      W dodatku tatulek mój kochany zrobił mi jajecznicę na śniadanie. Jak ja go kochałam za tą jego troskę. Nie dość, że miałam żarcie postawione pod nos, to w dodatku sprawiałam mu tym radość, że jem i że mi smakuje. Jak ja kochałam ten uśmiech na jego twarzy, którego od wczoraj nie skąpił i dobrze. Ja oczywiście nie pozostawałam mu dłużna i odwdzięczałam się mu swoim własnym.
       - Na pewno chcesz iść na ten bal maskowy? Wiesz... Ja nie nalegam. - Napomknął, gdy z talerza zniknęły jajka. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, jakbym go sobie przybiła gwoździami. Zbyt dobry humorek miałam... Zbyt dobry.  Mogłam sobie nawet wmawiać, że to tylko uśmiech dla taty, bo... Czego się nie robi dla osoby, którą się kocha? Choć muszę przyznać, że cieszyłam się z powodu przybycia "nowej" Anieli. Rozpierała mnie wewnętrzna energia. Świat teraz leżał u mych stóp.
       - Tak, tato... Oczywiście, że chcę. Nie nalegałabym wczoraj, gdybym nie chciała. Poza tym się cieszę, że w końcu wyjdziemy z domu. Dawno nigdzie nie wychodziliśmy dla przyjemności. Czas to zmienić - powiedziałam pewnie. Podniosłam się z miejsca i zaniosłam talerz do zlewu. Czas to zmienić... Czas. - Tato, a ty masz w co się ubrać? Maska?
       - Ja bym nie miał, Neluś?! Ja? Ja mam wszystko. - Zaśmiał się. - Maskę mam z podróży z mamą z Wenecji. Uparła się wtedy, że mam ją kupić, bo rzekomo wyglądałem w niej jak "tajemniczy uwodziciel"... Mama i te jej teksty...
       Westchnął. No tak... Mama. Podeszłam i przytuliłam tego niesamowitego człowieka. Zasługiwał na wszystko co dobre, a nie na... córcię boginię i na wspomnienia o żonie, swojej jedynej i prawdziwej miłości, która została starta z powierzchni Ziemi. Co takiego mogłam mu dać innego, niż wsparcie? Nic. Świat robił z naszego życia teatrzyk, więc trzeba było grać swe role. Trzeba było, więc od dziś przyznaję się do swej... boskości. Właśnie, Lucyferek. On znał prawdę, a ja go wyśmiałam i opuściłam. Powinnam go przeprosić i odzyskać przyjaciela. Taka osoba od porad. W sumie jeszcze nic nie wiedziałam o bogach, prócz kilku głównych faktów. On mógł być moim "doradcą" i encyklopedią na temat bogów. Trzeba odświeżyć "znajomość" i to jak najszybciej... Camille wyjechała, a i tak dla mojego dobra, pewnie przemilczałaby wiele kwestii.
       - Aaa... Anielo, będziemy u Baczyńskich nieco wcześniej. Pani Baczyńska chce nas oprowadzić po domu i coś tam jeszcze tłumaczyła o arcydziele architektury. Oni mnie za bardzo komplementują. To tylko zwykła willa...
       - Panie Godlewski... - Zaczęłam, patrząc mu przenikliwie w oczy. - Jest pan nad wyraz... skromny. Pańskie projekty są doskonałe i... i... piękne. Zaprojektujesz mi dom, co nie tatku? Będę miała dom spod pióra słynnego architekta Godlewskiego. Sława jego przewyższy bogów, zobaczysz... Idę. - Uśmiechnęłam się i dałam mu na pożegnanie całusa w policzek. Zniknęłam mu z oczu za drzwiami swojego pokoju.
       Pierwszym co zrobiłam, było odpalenie tego mojego złomka. Znów zaczynał się fochać i tata rzucił mi obietnicę, że wkrótce zakupi mi laptop. Nowy. Bez fochów. Komputer strasznie długo się włączał, nie mówiąc już o łączeniu się internetu, a Lucyferka jednak na gadu nie było. Wysłałam mu przeprosiny i poprosiłam, aby się odezwał do mnie i, nie wyłączając sprzętu, mając nadzieję, że jednak wejdzie, usiadłam na parapecie okna. Lubiłam się z niego przyglądać ulicy, niebu i majaczącemu w oddali lasu.
      Pochmurne niebo wyglądało dziś niezwykle. W dodatku ten deszczyk. Miałam ochotę wyskoczyć do ogrodu i zacząć tańczyć, zamiast siedzieć z podłym humorem i czekać aż nadejdzie wieczór i pójdę spać. Niesamowite jak człowiekowi... Człowiekowi?! Bogowi. Jestem bogiem i tego nie zmienię, chyba że za pomocą śmierci mojej i wessania mych umiejętności przez Camille. Nie chciałaby zabić własnej siostrzenicy, a poza tym ojciec. Nie mogłam go zostawić samego. Miałam dobry humor i nie powinnam go sobie psuć beznadziejnym, bezcelowym rozmyślaniem.
      Przelotnie obejrzałam się we wszystkich kierunkach i zaskoczona zamarłam. W oknie na przeciwko mego, w domu po Baczyńskich, ujrzałam go. Siedział sobie normalnie, także na parapecie okna, i patrzył w dal, jak gdyby nigdy nic. Nie powinno go tam być, a jednak. Siedział sobie normalnie, jak i to bywało w moich snach, jak gdyby nie był jedynie wymysłem mojej wyobraźni. Czy bogowie przewidywali przyszłość? Co się działo? Jak mogłam widzieć w snach kogoś, kogo nigdy na oczy nie widziałam?
      Wyjęłam telefon z kieszeni dżinsów i zadzwoniłam do Camille. Mówiła, że mogę w każdej chwili do niej zatelefonować, gdyby coś się działo nieludzkiego, co by mnie niepokoiło. Coś takiego się działo.
      - Anielo, co się dzieje?! - Spytała przerażona, a może mi się wydawało.
      - Nic złego. Chyba. - Spróbowałam ją uspokoić, ale chyba słabo mi szło. - Po prostu chciałam się zapytać, czy bogowie przepowiadają przyszłość. Właściwie, czy potrafią wyśnić przyszłość?
      - O czym ty mówisz, Anielo? Nic takiego nie robimy. Co się stało?
      Coś mi szeptało, że nie powinnam jej wspominać o czarnowłosym, który nawiedzał mnie w snach. Nie powinnam i kropka. Miałam przeczucie, że Camille by go zabiła. Pytanie skąd mi się to brało. Skąd wiedziałam, co zrobi.
       - W sumie to nic. Pa - szepnęłam i rozłączyłam się. Niewiarygodne, że on tam siedzi. To ten sam. Mogę sobie dać rękę uciąć. Niezwykłe.
      Odwrócił wzrok w moim kierunku i widząc mój wzrok skierowany na jego osobą, uśmiechnął się tak jak wtedy. Odwzajemniłam mimowolnie uśmiech i tak trwaliśmy przez kilka minut oko w oko. Potem zeszłam, bo musiałam, za poleceniem tatka, wskoczyć w suknię.

***

      Moja bogini obdarowała mnie uśmiechem. Jak to dobrze widzieć jej twarz, gdy rozpromienia ją radość. Widocznie dobrze sobie radziła z tą nowością i sytuacją z tego zaułka. Aniela... Ile ja bym dał, aby widzieć ten uśmiech na jej wargach każdego dnia, aby mieć świadomość, że uśmiecha się dla mnie. Jak dziś. Prawda była jednak taka, że ja zostałem żywym trupem, a ona cudowną, wszechmocną i niesamowitą boginią. Wyjątkowa była przed przemianą, a teraz? Teraz moja Anielka się zmieni i to z pewnością na jeszcze lepsze, a ja pozostanę krwiopijcą, którym ona jedynie będzie gardzić i się wysługiwać. Niestety. Łączyło nas jedynie to, że oboje umarliśmy, ona jednak narodziła się na nowo jako wyższa rangą ode mnie. 

***

       Jeśli kiedyś narzekałam na coś, co szło wbrew moim gustom, to teraz było odwrotnie. Jako że pani Baczyńska chciała tatę pochwalić za projekt i pokazać każdy kąt, wyliczając każde zalety, byliśmy nieco wcześniej z jej wielkiej prośby. Na samym wejściu obsypała nas komplementami na temat naszego wyglądu. Co jakiś czas nawet zerkała na mnie z podziwem, myśląc, że nie zdaję sobie sprawy z tego "ukradkowego" podglądania. Nie powiem, czułam się z tym wyjątkowo. Wiedziałam, że podziwia mą urodę jak Camille, że widzi we mnie łabędzia, który to właśnie zaszczycił  świat swą urodą. Pani Baczyńska miała błysk zazdrości w oku, ale z pewnością nie da mi w żaden sposób jej odczuć.
       Dom naprawdę zachwycał wielkością, stylem i funkcjonalnością. O wiele inaczej się go oceniało na żywo, niż na projekcie. Wydawał się teraz bardziej przestronny, ciepły i nowoczesny. Tata był geniuszem i kropka. Każdy kąt miał swój urok i swój cel. Zamieszkałabym w takim pałacyku i to z wielką przyjemnością. Ja się czułam w nim jak jakaś dama dworu. Salon... Niebo normalnie. To właśnie tu miał się odbyć bal. Goście się już zbierali. Mnóstwo ich było, a jeszcze przybywali. Widać, że pani Baczyńska, skromna gospodyni, wcale do skromnisiów nie należała. Baczyńscy mieli full kasy i chcieli to pokazać wszystkim wpływowym ludziom, a przy okazji na ten pokaz załapaliśmy się my: ja i tata. Tata mógł zyskać sławę i w końcu wybić się z tej niewielkiej firmy, w której pracował.
      Założyłam na twarz maskę i spojrzałam z szerokim uśmiechem na tajemniczego uwodziciela.
      - Tato, naprawdę wyglądasz bosko w tej masce.
      - Bosko to ty tu wyglądasz, moja bogini. - Dźgnął mnie palcem w bok. Widać dumny był, że miał za córkę taką osobistość, a ja dumna byłam z jego osoby. Już zaczęto podchodzić do niego i gratulować mu talentu do projektowania, a ja oddawszy mu kuksańca, oddaliłam się. Zeszłam po schodach na parkiet sali i zaczęłam po niej krążyć, przyglądając się każdemu z osobna.
      Jestem boginią... W końcu przyjęłam tę myśl do świadomości i w pełni zaakceptowałam.

4 komentarze:

  1. Super! To opowiadanie jest jednym z najlepszych na jakie trafiłam. Naprawdę, trudno znaleźć lepsze. Czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo mi miło. Szkoda, że wrzuciłam tego posta tak późno.

      Usuń
  2. Szablon gotowy moja droga :P Możesz go znaleźć w poście 8 na Mystery-graphic :P
    Pozdrawiam gorąco
    Jasne Słoneczko aka Artur/Avalon

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy