niedziela, 6 stycznia 2013

ROZDZIAŁ 13. ZABIŁAM

       - Camille, nie sądzę, by to był dobry pomysł... - Zaczęłam. Wiedziałam jednak, że tak łatwo nie da się przekonać. Dziś tak samo było z dziesiątkami innych rzeczy, które taszczyliśmy w torbach, jak i z tymi upchniętymi w bagażniku samochodu taty. Sam pożyczył go Camille, aby tylko zabrała mnie na te zakupy. Tak bardzo chciał się mnie pozbyć na te kilkanaście godzin... Mogłabym się na niego obrazić, ale chciał dla mnie dobrze, a ja nie potrafiłam się na niego gniewać.

       Co do aktualnego zakupu... Nie potrafiłam chodzić na szpilkach, a szczególnie na tak wysokich. Ona normalnie oszalała. Bałam się nawet spojrzeć w jej oczy, bo to tylko by potwierdziło moje obawy. Wiem już, co mówiły, nawet na nie nie patrząc. Krzyczały: Tak! Kupi te buty! Kupi i będzie w nich chodzić! Słyszałam nawet w myślach ich złowieszczy śmiech, śmiech jej oczu, co było dziwne.
       - Chcesz, abym się zabiła? - Kontynuowałam, lustrując wzrokiem te stylowe granatowe szpilki. Pasowałyby mi do trzech nowo zakupionych sukienek i do wszystkich moich dżinsów. Wróć! Nie, nie mogłam ich kupić! Nawet o tym, Anielo, nie myśl! Zganiłam siebie. - Camille, ja nie umiem chodzić na szpilce. Patrz, chodzę gorzej od kaczki. Patrz tylko jak ja idę...
       Zrobiłam kilka kroków przed sklepowym lustrem. Boskie! Całkiem nieźle w nich wyglądałam. W dodatku czułam się na nich stabilnie, mimo że przymierzałam podobne jeszcze pół roku temu... 
        - Widzisz? Pięknie chodzisz, jak zawodowa modelka. - Zaklaskała klika razy. Taki komplement w jej ustach prezentował się jak wielki oszlifowany diament. Spojrzałam na nią. Oczywiście mówiła poważnie, a na jej twarzy dostrzegłam poczucie triumfu. Pięknie... Próbowałam udawać żałość, ale naprawdę mi się podobały te buty. Musiałam, dla swego honoru, jeszcze trochę się poopierać. Nawet nie miałam...
        - Gdzie ja mam w tym chodzić? - Spytałam, gdy tylko w mojej głowie pojawiło się to pytanie. Oczywiście nie było już dyskusji. Wystarczyło, że Camille, ta niezwykła i olśniewająca zgrabna modelka, zrobiła znaczącą minę. Fakt, znałam odpowiedź na to pytanie, które padało też wcześniej: A gdzie chodzisz w butach? W domu, do szkoły, na imprezy, na wakacje... Wymieniała miejsca, dopóki nie stwierdziłam, że mi wystarczy, a gdy mówiłam jej, że nigdzie po szkole z domu nie wychodzę, orzekała: Teraz wychodzić zaczniesz, Anielko. Jednakże przeciwko tym szpilkom nie miałam nic przeciwko. One mnie usatysfakcjonowały. Ukoronują moją garderobę.

       Z obuwniczego, a był to dopiero drugi, wyszłyśmy obładowane pudełkami i torbami z butami. Ten błysk w jej oczach na widok butów... Uzależnieniec normalnie.
       - Jesteś szalona, Camille. Nie powinnaś tyle na mnie wydawać...
       - Ci! - Szepnęła szeroko uśmiechnięta. Rozbawiłam ją widocznie uwagą na temat szaleństwa. Na pokaz przyłożyła palec wskazujący do ust. Zamilkłam roześmiana, a ona zaraz wypaliła. - Czuję... - Udała, że wywąchuje coś nosem niczym piesek. - Czuję promocję w powietrzu. Na bieliznę.
       Jęknęłam jak styranizowana, ale ona zbyła to i pośpieszyła mnie do przodu.
       Okazało się, że Camille naprawdę zależy na poprawieniu więzów rodzinnych. Nie miała nic wspólnego z dziwnymi wydarzeniami z przeszłości, których w ogóle nie wspominałam, a to, że użyła w opisie mojej krwi przymiotnika "boska", widocznie było przypadkiem. Nie miała nic wspólnego z dziwnymi, napisanymi kiedyś, wiadomościami Lucyferka. Kiedyś... Wydawało mi się, że minęły wieki, a to tylko przecież kilka miesięcy. Kilka miesięcy, a ja nadal to rozpamiętuję... Nie myślę o tym.
       Cioteczka nie miała naprawdę żadnych złych zamiarów, związanymi z... bogami, a przyjechała dla taty i dla mnie. Po prostu chciała nam trochę pomóc, między innymi wyręczyć tatę w wychowywaniu mnie. Przykładem mogły być dzisiejsze zakupy... Nie zachowywała się jakoś dziwnie, wręcz przeciwnie. Czułam się dla niej ważna, jak jeszcze nigdy w życiu i było mi z tym dobrze. Camille była najmłodszą siostrą taty, więc różnica między nami nie była zbyt wielka, przez co czułam się jakbym miała przyjaciółkę, prawdziwą przyjaciółkę, która właśnie kazała mi przestać się garbić i iść prosto i pewnie.

       Zmierzchało już. Szłyśmy właśnie chodnikiem ku jednej z knajpek na spóźniony obiadzik. Gdyby nie wizyta u fryzjera, to skończyłybyśmy to wszystko szybciej. Strasznie mnie zmęczyło to latanie po sklepach i cieszyłam się, że to już koniec. Miło było odetchnąć tym chłodnawym powietrzem wieczoru. Co za dzień... I taka piękna noc nadchodziła. Odetchnęłam głęboko. Radowało mnie to, że  w końcu pozbyłam się starego stylu, a wraz z nim starego smutku. Oto nadeszła nowa era w moim życiu. Wszystko od dziś, od teraz, miało się zmienić. Począwszy od mojego wyglądu, po moje lenistwo i nieśmiałość. Aniela musiała w końcu dorosnąć i nie panikować przy pierwszej lepszej okazji. Taka była prawda. Nie powinnam się uginać pod ciężkim ciężarem, nie wspominając nawet o małym. Tak, to była moja obietnica. Nie było odwrotu.
       Nagle moje rozmyślania przerwała spocona i silna dłoń, która niepodziewanie złapała mnie za ramię i pociągnęła ku ciemnej uliczce. Krzyknęłam przestraszona. Kątem oka dostrzegłam ruch. Camille też zaciągnęli w te zapomniane przez Boga miejsce. Ktoś wciągnął nas w ciemny zaułek.
       - Puść! - Krzyknęłam. On raczej nie zamierzał mnie posłuchać. Zaczęłam się wyrywać. Domyślałam się, co zamierzają zrobić... To tak łatwo było odgadnąć. Z oczu popłynęły mi łzy. Właśnie mój napastnik, wraz ze swoim kolegą, dobrał się do moich spodni. Przerażona, że zamierzają ziścić się moje najgorsze obawy, zaczęłam wyrywać się z jeszcze większą siłą, drapać swoimi paznokciami i kopać gdzie popadnie, ale na nic się to zdało. Jeden z nich złapał mnie z tyłu za ręce. Myślałam już, że nie mam szans, gdy poczułam to ponownie...
       Ten nienaturalny ton w moim krzyku, brzmiący jak syrenia nuta. Ta, która to zgubiła w opowieściach miliony mężczyzn. Właśnie ona wdarła się niczym intruz, nie pasująca do mojego piskliwego krzyku, swą melodią. Całość brzmiała dziwnie. Jakby duet skowronka i wrony. Zdarzyło się to już drugi raz, po raz drugi usłyszałam tę nutę wydobywającą się z moich strun głosowych.
       Nie wiedziałam skąd wzięłam tę wiedzę, ale byłam pewna, że teraz mężczyźni nie mają ze mną szans. Rozwścieczyli mnie swoim zuchwalstwem. Musieli umrzeć. Chciałam ich podłe dusze wysłać do Tartaru, do najgorszych odmętów piekła, ale to nie było w mojej władzy. To też dziwnym trafem wiedziałam, jakbym te informacje zdobyła poprzez wdychane powietrze. To, co spowodowało dziwną barwę w moim głosie, sprawiło także, że moje dłonie oblało miłe mrowienie. Mój krzyk przeszedł w śmiech i nadal w nim było słychać tę, miłą dla ucha, wabiącą nutę. Śmiałam się wniebogłosy, a mężczyzna, któremu to dopiero teraz udało się rozpiąć rozporek moich dżinsów, zaśmiał się wraz ze mną. Zaraz jednak minka mu zrzedła.  Jego towarzysz, który trzymał mnie za ręce, padł, nie wydawszy choćby najmniejszego dźwięku. Leżał teraz na brudnej i śmierdzącej moczem kostce brukowej. Martwy.
       - Nadal chcesz się zabawić? - Zasyczałam. Nie poznawałam swojego głosu, ale miałam to w tej chwili gdzieś. Wolnymi dłońmi popchnęłam go tak, że padł na ścianę budynku przede mną.  Na oko jakieś dziesięć metrów. Uderzenie rozwaliło mu czaszkę, ale i tak nic nie poczuł. Umarł wcześniej. Wiedziałam to i coś w głębi umysłu mówiło mi, że to coś nienormalnego, ale nie słuchałam tego. Nie to teraz było istotne. Camille...
         Oszalała i zaślepiona rządzą ich krwi, podbiegłam do klęczącej ciotki. Mężczyźni przy niej stojący, a było ich trzech, złapali się za uszy i upadli. Upadli sami z siebie. Camille... Przestałam się śmiać, a dziwne mrówki w moich dłoniach zniknęły. Spojrzałam na ciężko oddychającą Camille. Wyglądała okropnie, jakby dementor wyssał z niej prawie wszystko to, co ją trzymało przy życiu.
       - Camille? - Podeszłam do niej powoli. - Camille, wszystko w porządku? - Spytałam. Cała radość i żądza mordu już ze mnie uleciały.
       Szepnęła coś w szoku po francusku i złapała za telefon. Próbowała wstać, ale się zachwiała. Złapałam ją, nim upadła na chodnik. Dłonie jej drżały. Zlustrowała mnie w połowie zaciekawionym i w połowie przerażonym wzrokiem... Zaczęła z kimś rozmawiać. Nie wiedziałam o czym, bo mówili po francusku. Chwilę to trwało. Zrozumiałam jedynie dziękuję, które wypowiedziała jako ostatnie.
       Czułam się jakoś dziwnie, jakbym została wyprana z emocji. Myśli moje krążyły,  nie przyczepiając się do żadnego konkretnego tematu. Stałam bez celu, stając dla samego stania. Uświadomiłam sobie, że dzisiejszego dnia straciłam coś, coś ważnego. Odwróciłam się powoli. Pięć ciał. Pięciu mężczyzn, których płuca jeszcze kilka minut temu oddychały. Ich serca zamilkły na wieki, a to wszystko przeze... mnie. O nie! To ja... ja... ja ich...
       ZABIŁAM!
       Zaszlochałam. Miałam chęć zsunąć się na ziemię, na chłodne kostki brukowe i zapaść się pod nie, wsiąknąć w głębiny ziemi, ale Camille mnie przed tym powstrzymywała. Teraz to nie ja ściskałam ją za ramię, a ona mnie. Dawała mi oparcie kobieta, którą uważałam jeszcze niedawno za bezuczuciowca. Właśnie mnie przytuliła, przez co popłynęły mi z oczu łzy. Stałam się potworem.
       - Anielo, wszystko będzie dobrze. Zobaczysz... Będzie dobrze. - Zaczęła szeptać, głaszcząc mnie po włosach.
       Ktoś... Kiedyś... Pamiętałam bardzo dobrze te słowa... Nie rozumiałam ich wtedy, mimo to obijały mi się o uszy. Wszystko będzie dobrze, damy radę i naprawdę nie jesteś potworem. Nie zabijasz bez powodu... Te słowa... Były ostatnią rzeczą o jakiej pomyślałam. Potem wszystko wokół zmyło mi się w czerń.
     
***

       Widziałem wszystko. Może nie od samego początku, bo nie wiedziałem jak się obie znalazły w tej ślepej uliczce, ani jakim to sposobem natknęły się na nich... Mój błąd. Powinienem był wyruszyć wcześniej. Dotarłbym wtedy na czas. Teraz nie pozostało mi nic innego, jak siedzieć na tym dachu, jednego z przylegających do tej ciemnej uliczki, bloku i patrzyć jak moja bogini triumfuje. Niezwykła istota. Nie powinna brudzić sobie dłoni krwią, nie powinna mieć na swej delikatnej duszy żadnych morderstw. Głupiś... Głupiś.
       Powinienem był przybyć wcześniej, nim ci zwyrodnialcy dotknęli jej gładkiej skóry, nim choćby jej niezwykłe czarne oczęta zdołały ich dostrzec. Teraz było już za późno. Wszyscy leżeli martwi, a ona ich zabiła. Teraz się załamie, a ja nie mogę jej pomóc, bo zerwała ze mną kontakt. Mogłem na nią tak nie naciskać. Mogłem... Po prostu trzeba było milczeć, a nie ja durny... W końcu sama by odkryła prawdę, a sam, do tego momentu, mógłbym ją chronić z ukrycia. Oj, Stefanie, ty nigdy już nie zmądrzejesz. Za stary jesteś... Teraz twój aniołek znów się w sobie zamknie, a ty będziesz musiał na to patrzeć, mieć tego świadomość. 
       Musiałem jednak jej jakoś pomóc. Nie mogłem pozwolić, aby przeżywała to ponownie. Wystarczyło, że tyle wycierpiała po śmierci matki i po niej tyle miesięcy nie mogła dojść do siebie. Tyle nieszczęścia już wystarczyło w jej życiorysie. Nie potrzebowała więcej. Musiałem do niej dotrzeć, zapoznać się z nią od nowa i zaprzyjaźnić. Tym razem w realu. Nie mogło być mowy już o żadnych wpadkach. Nie teraz. Musiałem jej pomóc. Nie ważne, czy zezwoli na to Ojciec i reszta Rodziny. Muszę jej pomóc. Nie mogę pozwolić, by znów płakała, by znów krzyczała przez koszmary, by nawiedzały ją na każdym kroku duchy przeszłości.
       Anielo... Moja ciemnowłosa bogini, przybędę. Obiecuję ci, że nikomu nie pozwolę cię już skrzywdzić. Choćbym miał to zapłacić życiem. Będę ci aniołem stróżem i wszystko będzie dobrze. Razem damy radę. Ty i ja przy twoim boku.
       Jeszcze ta... Camille. Muszę rozpracować jej intencje. Chyba nie chce zabić swojej siostrzenicy... Miejmy nadzieję. Nadal nie wiem, jakie ma umiejętności. Jest starsza. Muszę się mieć na baczności. Minęło już kilkanaście lat, od kiedy jest jedną z Nich... Widziałem jak z łatwością podniosła Anielę w swych ramionach i zaniosła do samochodu. Nie mogłem jej ufać, ale z pewnością nie skrzywdziłaby jej, gdy jej brat wiedział, że Aniela jest z nią. Miała ją teraz pod opieką... Bogowie mają swój honor i dbają o dane słowo.
       Śledziłem ich samochód, dopóki nie dotarły do domu. Wiedziałem, że tam Aniela będzie już bezpieczna. Odetchnąłem z ulgą i wróciłem zmierzyć się ze swoją Rodziną. Wiedziałem, że nie spodoba im się to, co miałem im do zakomunikowania.

3 komentarze:

  1. Jak już mówiłam - świetnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ba... Postaram się pisać teraz dłuższe posty. Lepiej się takie czyta:D

      Usuń
  2. Ból trzeba ignorować, ze strachem trzeba walczyć. Dobro trzeba szerzyć, a zło trzeba niszczyć. Tak jest, było i będzie. -->po-tamtej-stronie.blogspot.com

    Też sobie pozwoliłam na ..hmm.. "odskocznie" :D
    Ale Ciii ;)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy